fot. Najka Photography
Z przepisami jest tak jak z ludźmi.
Do niektórych można wracać o każdej porze dnia i nocy… a do niektórych powracać nie warto.
Na tym blogu chciałbym się dzielić takimi przepisami, które warto nie tylko wykorzystywać wiele razy, ale i próbować urozmaicać po swojemu.
Gdybym miał obliczyć czas spędzony w kuchni, mogłoby się okazać, że prawie z niej nie wychodzę. I coś w tym jest, bo wszystko zaczęło się… dawno temu, gdy moja mama trafiła do szpitala. Aby poprawić jej humor, upiekłem swoje pierwsze ciasto. Prostego, szybkiego „murzynka”. Niby nic, a pamiętam jego smak do dziś. Dlaczego? Nie potrafię tego wytłumaczyć. Może dlatego, że w moim rodzinnym domu zawsze się piekło i gotowało. Nigdy nie kupowało się przetworzonego jedzenia i gotowych ciast. I tak jest do dziś. Gotuję i piekę bo… lubię. Kuchnia to moja oaza, w której odnajduję spokój, ładuję baterie, a zapełniona lodówka daje mi poczucie bezpieczeństwa.
Kiedy koledzy spędzali ferie i wakacje na zabawie, ja w tym czasie przygotowywałem z babcią soki owocowe, przetwory i lepiłem pierogi. Zapach rodzynek, przywożonych przez dziadków z każdych wakacji z Litwy był aromatem mojego dzieciństwa. Do tego pierogi z serem, brzoskwinie w syropie, „buchty” z masłem i cukrem, ciasto z truskawkami, śliwkami i cynamonem.
I tutaj też tak będzie, czasem słodko, czasem słono. Ale – to mogę obiecać – zawsze smacznie!
Paweł Płaczek