Od naszych wakacji na portugalskiej Maderze minęły już tygodnie. A wciąż wracamy do wspomnień z tego cudownego miejsca.
Postanowiliśmy więc spisać nasze kulinarne wrażenia z kilkunastodniowego pobytu na Maderze wczesną wiosną 2024 roku. W dwóch częściach znajdziecie nasze polecajki, krótkie opisy wrażeń smakowych i adresy lokali.
Madera jest przepiękna przyrodniczo i bardzo atrakcyjna kulinarnie. My skupialiśmy się głównie na daniach rybnych i kuchni portugalskiej. Ale na wyspie w zasadzie każdy znajdzie z pewnością coś dla siebie. Nas najbardziej urzekły autentyczność i jakość potraw, które mieliśmy przyjemność skosztować i niesamowicie miła obsługa w lokalach. Zapraszamy na kulinarną podróż po wyspie!
Pierwszy wieczór
Popełniliśmy podstawowy błąd: ruszyliśmy do miasta głodni. Głodniejsi z każdym kwadransem, przeprowadzaliśmy rekonesans mijanych po drodze restauracji. Od widoku potraw i zapachów kręciło nam się głowie. A może po prostu z głodu?
Nie mogąc się zdecydować, co ani gdzie zjeść, weszliśmy do czynnego jeszcze supermarketu. Tu poszło łatwiej z decyzjami: kawałek twardego, dojrzałego sera, oliwki (nie maderskie), żółty melon, parę owoców marakui, miejscowe banany i angielskie pomidory, butelka wina, albo i dwie. I mieliśmy w koszyku produkty na kolację!
Przekąska z banana zjedzonego pod sklepem (sic!) poprawiła nam humor. Ruszyliśmy dalej, bynajmniej nie z powrotem, by zaspokoić głód. Głód przygody zwyciężył.
Doszliśmy do skraju Funchal. Stanęliśmy przed kurtyną świateł: podświetlonej fontanny, roziskrzonych drzew na głównej promenadzie. Powoli zostawialiśmy za sobą szarą, zimową aurę naszego kraju. Z każdym krokiem poddawaliśmy się urokowi miejsca. Zaczęło do nas dochodzić, że jesteśmy na wakacjach!
Na promenadzie trwał karnawał. Spóźniliśmy się na występy na żywo, ale z głośników wciąż sączyły się gorące rytmy. Wokół panował gwar. W budkach promujących lokalne produkty kupiliśmy po kieliszku półsłodkiej madery. A głód zaspokoiliśmy tymczasem tradycyjnym pieczywem bolo do caco z serem i chouriço.
Zapuściliśmy się bez celu w uliczki starego Funchal, by przypadkiem trafić na absolutnie klimatyczny bar Rei da Poncha. Ilekroć później przechodziliśmy koło niego, zawsze wiła się kolejka osób czekających na stolik na placyku przed barem. Pierwszego wieczoru dopisało nam szczęście. Mogliśmy spocząć bez chwili czekania i nabrać sił przed drogą powrotną do wynajętego apartamentu. Kalorie uzupełniliśmy kieliszkiem miejscowego rumu. A kolacja, w formie produktów spożywczych wciąż ciążyła w plecakach.
Sami nie możemy uwierzyć, jak zdołaliśmy się utrzymać na nogach po mocnej maderze i rumie. Ale doszliśmy i w środku nocy (tzn. jakoś pomiędzy między północą a świtaniem, zasiedliśmy na tarasie do kolacji złożonej z owoców maracui o różnych smakach, bolo do caco i angielskiego pomidora, o dosyć twardej skórce, tysiącu pestek i zaskakującym smaku, o którym będzie później. Do kolacji świecił nam księżyc a ocean bębnił o brzeg miarowo.
Na zdrowie, wzmocnienie albo po prostu dla przyjemności
Bica i pastéis de nata
Jednym ze smakołyków, z których słynie Portugalia są małe ciasteczka wypełnione kremem budyniowym.
Ten skromnie wyglądający deser jest też naszym ulubionym przysmakiem. Z bica, czyli filiżanką mocnej, czarnej kawy smakuje wybornie! Spacerując po Funchal, jakimś dziwnym zrządzeniem losu zwykle trafiliśmy do baru Nata 7 przy Rua Ferreiros 69, na świeżą porcję ciepłej przyjemności. Za całe 1,5 euro kupowaliśmy chwilę rozkoszy dla podniebienia. Naładowani pozytywną energią, ruszaliśmy w dalszą drogę.
Nata 7
Rua Ferreiros 69
9000-082 Funchal
https://www.tripadvisor.com/Restaurant_Review-g189167-d25224739-Reviews-Nata_7-Funchal_Madeira_Madeira_Islands.html
Mercado dos Lavradores
Pewnie się nie pomylimy mówiąc, że każdy odwiedzający Funchal, trafi do Mercado dos Lavradores – hali targowej, gdzie można zobaczyć, posmakować, czy też kupić bogactwa, z których Madeira słynie: świeże owoce, warzywa, przyprawy, sadzonki roślin. Oprócz straganów z owocami, na których skosztowaliśmy wielu odmian owoców marakui, owoców monstery, i przy okazji dowiedzieliśmy się, że z pomidorów angielskich wyjada się jedynie miąższ, gdyż skóra jest nie jadalna, ze względu na gorzki smak. Gdybyśmy wiedzieli to pierwszego wieczora, może nie próbowalibyśmy na siłę doszukać się „miętowego” smaku, tam gdzie po prostu czuliśmy gorycz.
Chociaż stragany z warzywami i owocami czynne są do popołudnia, na targ warto wybrać się z rana, by podziwiać bogactwo, jakie daje ocean – świeże, pachnące ryby i owoce morza. Za typową rybę poławianą z głębin wokół wyspy uważa się espada czyli pałasza ogoniastego.
Rankiem nacieszyliśmy oczy, wieczorem nacieszymy podniebienie.
Mercado dos Lavradores
Largo dos Lavradores,
9060–158 Funchal
https://madera.org.pl/mercado-dos-lavradores/
Bolo de mel de cana da Madeira
Rodzinna fabryczka produkująca tradycyjne ciasta z melasą z trzciny cukrowej: bolo de mel de cana. Utrzymany w tradycyjnym stylu sklepik, daje z jednej strony poczucie, jakbyśmy przenieśli się w czasie, jednocześnie jest bardzo rzeczywisty i nie trąci myszką. Zaś same bolo de mel, którym smakiem najbliżej do piernika (albo odwrotnie), są pyszną słodką przekąską, od której trudno się oderwać, jak i mogą stanowić całkiem zadowalający deser, który znika szybciej niżby się chciało. Miękkie nasączone melasą ciasto, migdały, nuta fig? Wyborne.
Fabrica Sto Antonio
Tv. do Forno 27-29
9000-077 Funchal
https://fabricastoantonio.com/
Pieczona ośmiornica z ziemniakami i słodką duszoną cebulą
Smażona espada z pieczonym bananem i sosem z marakuji
Wraz z zapadającym zmierzchem, coraz trudniej było nam udawać, że nie jesteśmy głodni. W końcu poddaliśmy się i skierowaliśmy kroki na uliczkę, która wieczorami zamienia się w miejski salon, a właściwie jadalnię. Byliśmy na tyle wcześnie, że jeszcze nie było tłumów. To jednak popularne wśród turystów miejsce.
Przeglądając menu mijanych restauracji, naszą uwagę przyciągnęło jasne, proste, utrzymane w morskiej tonacji wnętrze i serdeczna obsługa. Kelnerka zajęła naszą uwagę tak obrazowym opisem serwowanych dań, że byliśmy gotowi spróbować wszystkiego.
Skusiliśmy się na pieczoną ośmiornicę oraz lokalną specjalność, czyli smażoną espadę (pałasza) z pieczonym bananem oraz sosem z marakui. Do tego portugalskie białe wytrawne wino.
Jedzenie było wyborne! Ośmiornica jędrna, soczysta, aromatyczna, błyszcząca w lekkim sosie z obłędną cebulą. Podobnie danie rybne. Delikatne, ale wyraźne w smaku białe mięso, słodkawy sos i maderski aromatyczny banan – bardzo zgrabne i przystające smaki.
Chociaż zwykle mamy podejrzenia w stosunku do tak popularnych wśród turystów miejsc, restauracja urzekła nas autentycznością smaków, wystroju oraz jakością obsługi, co jak mogliśmy się przekonać w ciągu kolejnych dni, jest znakiem rozpoznawczym większości lokali. Z zasłyszanych rozmów wynikało, że wiele gości wróciło do restauracji na kolejną smakowitą kolację. Wam też ją z pełnymi brzuchami polecamy.
Restauracja ComTradições
Rua de Santa Maria 51
9060-291 Funchal
https://www.facebook.com/restaurantecomtradicoes/?paipv=0&eav=AfaY1FLUnAZfdvNmXCKN47B6lD5m-qn5q0xKAzTApuFkV8zmz0iPJB_Hu88z4oYzB-E&_rdr
Bolo do caco
Caldo verde
Po podziwianiu widoków bezkresnego oceanu z brzegu wysokiego na prawie 600 m klifu Cabo Girão, pojechaliśmy odpocząć w trudno dostępnej oazie – Fraja dos Padres. By znaleźć się nad brzegiem oceanu, trzeba zjechać gondolą opuszczaną prawie pionowo na linie wzdłuż stromego zbocza. Fraja jest skrawkiem, żyznej ziemi położonej pomiędzy klifem a brzegiem oceanu. W ciągu kilku minut znaleźliśmy się w odciętym od świata miejscu wśród ogrodów warzywnych, plantacji drzew bananowych, marakui oraz innych, których nie potrafiliśmy rozpoznać.
Grzało nas słońce. Szum oceanu i głuchy stuk toczących się pod falami zaokrąglonych bazaltowych kamieni wprowadził nas w błogostan. Ale nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy oprócz kąpieli słonecznej, nie zapragnęli sprawdzić, co serwuje przybrzeżny bar. A tam same frykasy: przygotowywane na świeżo dania z miejscowych upraw.
My skusiliśmy się na krem z warzyw – caldo verde – o pięknym, subtelnym zielonym kolorze i orzeźwiającym smaku z dodatkiem lokalnego pieczywa bolo do caco podawanego z obfitą ilością roztopionego masła, pietruszki i czosnku.
Prosty, ale bardzo satysfakcjonujący obiad – na łonie natury, w morskim powietrzu przesyconym solą. Bajka, a jednak prawdziwa!
Faja dos padres
Estr. Padre António Dinis Henrique 1
9300-261 Quinta Grande
https://fajadospadres.com/faja/
Ryba pargo
Ryba charuteiro
Nie udawajmy jednak, że zupa na obiad zaspokoi nasz wilczy apetyt! O nie. Na wieczór mieliśmy zaplanowany spacer po plaży w Madalena do Mar i oczywiście kolację.
Maciupeńkie miasteczko, z szeroką plażą, z której można podziwiać zanurzające się w oceanie słońce. Gdy nasyciliśmy oczy feerią pomarańczowego i złotego blasku, skierowaliśmy nasze kroki ku głównemu placowi miasteczka. Po drodze natknęliśmy się na samoobsługowy stragan z owocami: lokalne banany i papaje. Zrobiliśmy zakupy na następny dzień, pieniądze włożyliśmy do puszki i poszliśmy jeść.
Wyspa na oceanie – więc znowu ryby. Co z tego, że młoda dziewczyna nie mówi po angielsku. My coraz lepiej rozumiemy portugalski. Może nie tyle słowo pisane, mówione, co żywe ilustracje. Chociaż w zasadzie martwe. Wybraliśmy dwa dania z ryb dnia, które mogliśmy wybrać z lady w restauracji. Świeże, pachnące, różowe pargo i srebrzyste charuteiro. Cuda na talerzu – podane w prosty sposób z dodatkiem świeżych jarzyn. Nie mogliśmy się nachwalić i najeść do syta. Nasze ochy i achy pewnie było słychać z daleka. Niepozorna z wyglądu restauracja ściąga tłum amatorów świeżych ryb. Czas mijał, przez stoliki obok przewinęło się sporo gości, a my trwaliśmy w kulinarnym zachwycie. Wam też polecamy gorąco dania rybne w restauracji Moreia w Madalena do Mar.
Restauracja Moreia
Vereda do Nateiro
9360-425 Madalena do Mar
https://www.facebook.com/people/Restaurante-moreia/100063527440852/?locale=hu_HU&paipv=0&eav=AfZHz_mHqTyDdq14lXHGF_hK9_m3IgFEGohW-MabgyF8YaUZ-Lat8j_gRkL740sb59U&_rdr
Pieczone sardynki
Zupa rybna
Wybraliśmy się zobaczyć naturalne baseny w Porto Moniz. Ale plażowaliśmy na kąpielisku stworzonym ręką człowieka. Słońce grzało aż miło. Za to woda w basenach rześka – aż skręcało. No i wiadomo, po opalaniu, partyjce gry w kości i kilki długościach stylem klasycznym w wodzie o temperaturze mocno orzeźwiającej – chce się jeść. Spakowaliśmy tobołki i w restauracji w pobliżu lokalnego akwarium usiedliśmy na tarasie przekąsić małe co nieco. Małe, bo znowu mieliśmy w planach kolację.
W menu znaleźliśmy zupę rybną – wiadomo oraz smażone sardynki. Zupa obfita, bogata, sycąca. Sardynki – lekko słone, proste danie, w sam raz na zaspokojenie południowego głodu. Poczuliśmy się przez chwilę, jak tutejsi rybacy – spożywający, to co da im ocean. Taka wakacyjna sielanka, prawie jak z historii o rybaku i złotej rybce.
Vila Baleia
Rua Forte São João Batista
9270-095 Porto Moniz
https://www.facebook.com/profile.php?id=100063542312590
Fish and chips
Smażone kalmary
Z lekko zapełnionym żołądkiem udaliśmy się na przylądek Punta do Cargo – najbardziej wysunięty na zachód kraniec wyspy. Zajęliśmy miejsca na skraju zbocza i kontemplowaliśmy kapiące się słońce – tego wieczoru trochę wstydliwe, gdyż tuż nad horyzontem schowało się za chmury.
Gwiazda skończyła pokaz, a my pojechaliśmy do Pieca – restauracji „O Forno” – na smażone kalmary i kawał dorsza. I znowu, proste dania, za to jakie bogactwo smaku. Świeże, sprężyste mięso kalmarów usmażone w chrupiącej tempurze i podobnie przyrządzony świeżutki dorsz atlantycki, podany ze słodkim, jak cukierki groszkiem.
„O forno” znane jest z pieczonych na ogniu dań mięsnych. My postanowiliśmy jeszcze tym razem dochować wierności Posejdonowi.
O forno
Estrada Regional 101 316
9385-201 Ponta do Pargo
https://www.facebook.com/BBQOFORNO/?locale=pl_PL
Dolce far niente – ale jeść trzeba!
marynowana ośmiornica, ser owczy i oliwki
Tego dnia postanowiliśmy trochę poleniuchować. Nałożywszy filtr UV, kąpielówki, z książką w ręku udaliśmy na taras naszego „apartmentowca”. A co może być przyjemniejszego od kąpieli słonecznej? Może niekoniecznie kąpiel w ścinającej białko na zimno wodzie basenu. Za to rozkosz przyniosła przyrządzona samodzielnie i podana na pikniku przy basenie sałatka z marynowanej ośmiornicy, pokruszonego owczego sera i oliwek.
Radość jedzenia. Radość życia – to jest to! Taką sałatkę można z powodzeniem powtórzyć w domu.
Cielęcina z grila
Dorsz pieczony na sposób Lagareiro
Ileż można siedzieć przy basenie….zwłaszcza, że dawno skończyła się sałatka. Czas się ruszyć i coś pozwiedzać. Padło na Camacha, która słynie z wyrobów z wikliny. Raczej słynęła. Fabryka, z której wyrobów znane było miasteczko upadła. Także nici ze zwiedzania. Pogoda w górach też się jakby zmąciła. Cóż więc nam pozostało? Wiadomo – podążyliśmy za głosem żołądka w poszukiwaniu czegoś na ząb. Mieliśmy złe przeczucia, gdy tylko dotarliśmy na miejsce i zobaczyliśmy zapełniony parking. Potwierdziły się, gdy dziewczyna zarządzająca salą oznajmiła, że być może coś się zwolni za trzy godziny, może później. Szkoda, gdyż restauracja w górach – coś na kształt zajazdu zapowiadała się bardzo dobrze. Na szczęście mieliśmy jeszcze jedną w zapasie – kilkanaście minut jazdy dalej, kilkaset metrów wyżej i kilka stopni zimniej. Tym razem poszliśmy po rozum do głowy i upewniliśmy się telefonicznie, że będziemy mieli stolik (w środku).
Zajechaliśmy przed stary, prosty budynek. Za drzwiami powitała nas atmosfera schroniska – przestronna sala, kominek, drewno, czarno-białe zdjęcia. I przesympatyczny kelner, który nie dość że, bez czytania w myślach, posadził nas na najlepszym miejscu przy ogniu, czarował miłym słowem, to jeszcze polecił nam jedne z najlepszych potraw, jakie mieliśmy przyjemność jeść podczas tych wakacji: grillowaną cielęcinę oraz pieczonego dorsza na sposób Lagareiro – w warzywach. Tych doznań nie da się opisać słowami. Jedzenie było tak dobre…Soczyste, aromatyczne, posypane grubą solą, osłodzone duszonymi jarzynami. Niebiańsko smaczne. Oj tego posiłku nie chciało nam się kończyć. I nawet pożałowaliśmy pewnej osoby, która usiadłszy przy stoliku obok, oznajmiła kelnerowi, ze w zasadzie nie jest głodna. Nie wiedziała, jakich rozkoszy sobie odmówiła, zamawiając jakieś danie z makaronu. Chociaż też pewnie było pyszne.
Abrigo do Poiso
Estrada Regional 103
9135-053 Camacha
https://www.facebook.com/poisomadeira
Ostatki
sonhos i malasadas
Ale wiecie, czas leci…sytość mija. Zjechaliśmy do Funchal, akurat by nacieszyć oczy ostatnimi występami grup tańczących sambę. No i właśnie…skoro to były ostatnie chwile karnawału, to trzeba je było jakoś uczcić…a jak nie lepiej, niż na słodko i tłusto? Los podsunął nam okazje w zasadzie pod nos. Na pierwszym napotkanym straganie sprzedawano tradycyjne łakocie serwowane w karnawale. Ale przecież wiadomo, że na oglądaniu się nie skończy. Wzięliśmy po jednym sonho i malasada i całkiem późno w nocy w rytmie samby i pod wpływem cukru zakończyliśmy oficjalnie karnawał.
Sonhos i malasadas – można porównać do pączków, z tym że zamiast lukru oblane są melasą i posypane cynamonem.
Komentarze